Świadectwa
Poniżej przedstawiamy świadectwa wybrane spośród tysięcy opowiadanych nam i nadsyłanych do Centralnego Ośrodka Krzewienia Duchowej Adopcji na Jasnej Górze. Jeśli chcesz, aby Twoje świadectwo pojawiło się na tej stronie, napisz do nas.
Angelika Ekiert: Bóg pokazał mi, dlaczego warto podejmować duchową adopcję dziecka poczętego.
Małgorzata Bartas-Witan i Katarzyna Pazdan: Wtedy zobaczyłam jak wielką siłę ma modlitwa…
Magda: Duchową adopcję po raz pierwszy podjęłam kilka lat temu pod wpływem natchnienia, którego pojawienie się do dziś mnie zadziwia. Był to czas, kiedy Piotruś – moje najstarsze i wtedy jedyne dziecko – miał trzy i pół roku, a ja z mężem bezowocnie czekaliśmy na rodzeństwo dla niego. Któregoś dnia ksiądz ogłosił w kościele, że w dzień Zwiastowania NMP będzie można duchowo adoptować dziecko. Nie byłam tym zainteresowana – myślałam, że chodzi o adopcję na całe życie, a ja nie czułam się gotowa do takich zobowiązań. Ale gdy podczas mszy świętej w dniu uroczystości usłyszałam zaproszenie do podjęcia duchowej adopcji (w międzyczasie dowiedziałam się na czym polega), poczułam silne przynaglenie, aby tę modlitwę podjąć. Należę do osób, które wolą mieć wszystko wcześniej zaplanowane i nie lubię działać spontanicznie. A wówczas to był impuls, któremu towarzyszyła myśl: „Adoptuj dziecko duchowo, a wtedy może Bóg da ci dziecko z ciała…”. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilkanaście dni później dowiedziałam się, że jestem w ciąży i że byłam w niej już wtedy, gdy podejmowałam duchową adopcję. Tak więc można powiedzieć, że byłam w ciąży bliźniaczej. Marysia – moje dziecko „z ciała” – urodziła się 29 listopada, a dziecko, „którego imię Bogu jest wiadome” przyszło na świat 25 grudnia.
W 2005 r. do Ośrodka Duchowej Adopcji na Jasnej Górze zgłosiła się starsza Pani i złożyła takie wyznanie – świadectwo : „Jestem wdową. Trzy miesiące temu zmarł mój mąż. Byliśmy bezdzietnym małżeństwem. Kiedy mąż umierał, wypowiadał takie słowa «Ile tu dzieci, skąd te dzieci» Kilka razy powtórzył te słowa i zmarł. Początkowo nie zastanawiałam się nad słowami wypowiadanymi przez umierającego męża ale po jakimś czasie, zaczęłam myśleć, dlaczego właśnie takie słowa wypowiadał. Podkreślam, że to były jego ostatnie słowa wypowiadane na ziemi przed śmiercią. I pewnego dnia zrozumiałam. Mój mąż przez wiele lat modlił się za dzieci poczęte, których życie było zagrożone zabiciem w łonie matki. Trwał w duchowej adopcji. Ja do tego podchodziłam sceptycznie, nie wierzyłam w sens tej modlitwy. Dzisiaj myślę inaczej i jestem tu po to, aby podjąć modlitwę duchowej adopcji, bo ta modlitwa ma wielki sens – ratuje dziecko. Myślę, że do męża w chwili jego śmierci przyszły dzieci, które zostały zabite w wyniku aborcji. Tak to rozumiem”.
Świadectwo młodej dziewczyny: Swoją pierwszą Duchową Adopcję podjęłam w czasie rekolekcji oazowych, dnia 30 lipca 2006 r. Nie spodziewałam się, że ta modlitwa zdziała tyle dobra. Codzienne w drodze do szkoły odmawiałam dziesiątkę różańca i rozmyślałam w świetle tajemnic, co dzisiaj przyniesie mi dzień. Pewnego dnia spotkałam swoją koleżankę z podstawówki. Okazało się, jest w ciąży. Nie mogłam w to uwierzyć. 17-letnia dziewczyna w ciąży! Rozmawiałyśmy przez chwilę nie poruszając tematu ciąży. Kilka tygodni temu spotkałam ją ponownie, była ze swoim małym synkiem i jego ojcem. W trakcie rozmowy okazało się, że to dzieciątko urodziło się w dniu, w którym ja zakończyłam swoją pierwszą Duchową Adopcję. Nie powiedziałam tego koleżance. W głębi duszy wiem, że to nie był przypadek. Tu działał sam Bóg! Cieszę się, że jestem mamusią duchową tego dzieciątka. Teraz całkowicie wierzę w moc tej modlitwy.Za kilka dni wybieram się na kolejne rekolekcje oazowe, gdzie mam zamiar dawać świadectwa o mocy tej cudownej modlitwy. (Świadectwo ze strony Centralnej Diakonii Życia Ruchu-Światło Życie).
W miesiącu wrześniu 2007 r. do Ośrodka Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego na Jasnej Górze, zgłosiła się młoda dziewczyna i złożyła następujące świadectwo: „ Parę miesięcy temu, przyjechałam na Jasną Górę – do Matki Bożej, aby szukać pomocy, ratunku dla mojej mamy. Modliłam się w Kaplicy Cudownej Ikony, a następnie przeszłam do Bazyliki i przystąpiłam do spowiedzi. W trakcie spowiedzi wyznałam księdzu, że jestem w tym świętym miejscu, aby ratować moją mamę. Mama liczy obecnie 70 lat. Kiedy była młodą kobietą, dokonała aborcji swojego dziecka. Od jakiegoś czasu bardzo cierpi i fizycznie i duchowo. Wiele razy prosiłam mamę, aby udała się do lekarza. Zawsze była odpowiedź negatywna. Cierpiała ona i cierpiałam ja. W końcu postanowiłam przyjechać na Jasną Górę do Matki wszystkich matek i u Niej szukać pomocy. Na te moje słowa, wyznane przez łzy – spowiednik powiedział, że na Jasnej Górze jest Ośrodek Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego i że powinnam tam pójść i podjąć modlitwę w obronie dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki – jako ekspiacja za grzech aborcji mojej mamy. Przyszłam do Ośrodka i podjęłam tę modlitwę, wpisałam się też do Jasnogórskiej Księgi Obrońców Życia. Osoba tam pracująca powiedziała mi, abym zaufała Panu Bogu, bo dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. On jest Ojcem Miłości i Miłosierdzia, a każdy człowiek jest Jego umiłowanym dzieckiem. Wyjeżdżałam z Jasnej Góry z nadzieją w sercu. Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Dzisiaj przyjeżdżam ponownie na Jasną Górę z wielkim dziękczynieniem dla Pana Boga, dla Maryi i dla wszystkich, którzy pomogli mi uratować moją mamę. Mama podjęła leczenie, wybaczyła sobie grzech aborcji. Jest osobą pełną nadziei, wiary i miłości. Pragnę wyznać, że to dobro, które przyszło do mojego domu, do mojej rodziny, zawdzięczam Panu Bogu – przez Jego dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. Tak maleńkie Dzieło, na które dziennie potrzeba zaledwie 5 minut, a takie owoce. Dziękuję Ci Panie Boże, za Twoją nieustanną i bezgraniczną miłość wobec człowieka”.
Marianna: Mam na imię Marianna. Niedługo skończę 12 lat. Zanim po raz pierwszy podjęłam duchową adopcję, często słyszałam o aborcji i uważałam to za rzecz okropną, ale nie wiedziałam, że mogę jakoś pomóc. Od mojej cioci dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak duchowa adopcja, ale nie sądziłam, że dam radę się tego podjąć. Ale pewnego dnia znalazłam w sobie siłę, aby zacząć się modlić. Było to w dniu, w którym pojechałam na wycieczkę do sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Górkach k. Garwolina. Zobaczyłam tam wielkie plakaty, które zniechęcały do aborcji, a na których widać było dzieci zabite podczas takiego zabiegu. Te zdjęcia zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie, że od razu po powrocie poprosiłam moją ciocię, aby dała mi rozważania do duchowej adopcji i podjęłam zobowiązanie do codziennej modlitwy. Po 9 miesiącach poczułam się tak, jakbym znała to dziecko od zawsze i byłam bardzo szczęśliwa, że dzięki mnie jakaś mama nie podjęła tej okropnej decyzji i dzisiaj może cieszyć się macierzyństwem. Zachęcam wszystkich do podjęcia się duchowej adopcji i uratowania kolejnego życia.
Ignacy: Mam na imię Ignacy. Mam 13 lat i chodzę do pierwszej klasy gimnazjum. Zdecydowałem się na podjęcie razem z rodziną Duchowej Adopcji, gdyż uznałem, że skoro coś tak prostego (a nie jestem tytanem silnej woli) może ocalić życie nienarodzonemu dziecku, nie ma powodu by się wzbraniać. Póki co jestem z rodziną przy siódmym miesiącu życia dziecka i jak na razie obyło się bez żadnych zgrzytów, chęci zaprzestania modlitwy etc. Poza tym, wspólna wieczorna modlitwa jest jedną z niewielu okazji w trakcie dnia, by spotkać się razem całą rodziną.
Hania: Mam na imię Hania. Mam 12 lat i trójkę rodzeństwa. Pierwszą duchową adopcję podjęłam, gdy miałam zaledwie 2 latka – aż 10 lat temu. Mama mi opowiadała, że gdy ona i moje starsze rodzeństwo modlili się na różańcu, ja wierciłam się albo fikałam koziołki. To nie było klęczenie, skupienie się i modlenie tak jak inni, ale to była modlitwa na dziecięcy sposób. A Pan Bóg na pewno przyjmuje każdą modlitwę. Zawsze najbardziej lubiłam moment, gdy mogłam kółkiem zaznaczyć w moim własnym kalendarzu kolejny dzień modlitwy. Mama mówi, że często myślałam o dziecku za które się modliłam i ciekawił mnie rozwój maluszka. Razem z mamą i rodzeństwem modliłam się za nienarodzone dzieci już 5 razy. Może ktoś powie, że to niewiele, ale to wcale nie jest takie proste. Zwłaszcza jak jest się w dziecięcym wieku i trudno jest codziennie odmówić dziesiątek różańca w skupieniu. Kosztowało mnie to dużo wysiłku. Ale dziękuję za to właśnie mojej mamie, że napisała dla mnie i rodzeństwa rozważania, dzięki którym było nam o wiele łatwiej. Cieszę się z czasu poświęconego tej modlitwie, bo gdy teraz myślę o dzieciach, które dzięki mnie żyją, jestem szczęśliwa. Wspólna modlitwa również nas łączyła i zbliżała do siebie . W zeszłym roku pierwszy raz podjęliśmy tę modlitwę z moim najmłodszym bratem. Skończyliśmy 25 grudnia, w Boże Narodzenie. Codziennie odmawialiśmy modlitwę za dziecko, czytaliśmy rozważanie i mówiliśmy 1 tajemnicę różańca. Mimo, że już piąty raz słuchałam tych samych rozważań i tak miałam dużo pytań i po każdym przeczytanym rozważaniu zmieniała mi się perspektywa myślenia. Zdarzało się nawet, że rozmawialiśmy o nienarodzonych dzieciach i ich rodzicach ponad godzinę. Na pewno jeszcze nie raz podejmę duchową adopcję.
Marta, żona i mama 4 dzieci: Modlitwę duchowej adopcji po raz pierwszy odmawiałam z dzieckiem, kiedy najstarszy syn miał 8 lat. W kościele ktoś opowiadał o niej w czasie kazania, a Jurek słuchał z wielkim zainteresowaniem. Po Mszy Świętej można było uroczyście złożyć przyrzeczenie duchowej adopcji i synek sam wyszedł, wraz z grupą dorosłych osób, aby wpisać się do pamiątkowej księgi i zadeklarować modlitwę za nienarodzone dziecko. W domu zaskoczona byłam, jak wiele zrozumiał z tego, co usłyszał w kościele. Temat jednak pogłębialiśmy i rozwijaliśmy, z ciekawością interesując się też tym, jak rozwijają się “nasze dzieci”, jak już wyglądają, co potrafią. Dziś duchową adopcję odmawiamy całą rodziną. Wierzymy, że otaczając modlitwą konkretne dziecko, pomagamy jego rodzicom przezwyciężyć problemy i lęki, które napotkali na swojej drodze i że pozwolą mu przyjść na świat. Ale modlitwa ta to również ogromna łaska dla naszej rodziny. Przede wszystkim nie pozwala nam zaniechać wspólnej rodzinnej modlitwy bez względu na zmęczenie czy inne okoliczności – a to przynosi wymierne efekty. W wyniku prowadzonych przy okazji rozmów dzieci pojęły, jak ważny i cenny jest dar każdego życia. Gdy słucham czasem z boku, jak rozmawiają między sobą, dowiaduję się, że są przekonane, iż w naszej rodzinie przyjęte będzie każde dziecko i każde równie mocno kochane. Z drugiej jednak strony, modląc się regularnie za tę mamę, która najwyraźniej nie ma wokół siebie kochających osób które mogłyby ją wesprzeć, uczymy dzieci zarówno współczucia, jak i nie oceniania innych ludzi. Wierzę, że dzięki temu, będzie im kiedyś łatwiej wyciągać rękę do słabszych i pokrzywdzonych i dziesięć razy zastanowić się, zanim pomyślą źle o drugim człowieku.
Basia, Mateusz, Natalia i Kamil M.: Z duchową adopcją spotkaliśmy się w czasie niezwykłym dla naszej rodziny – kiedy oczekiwaliśmy przyjścia na świat naszego synka. Był to czas oczekiwania przez nas – rodziców, na narodziny dziecka, ale też oczekiwania na upragnione rodzeństwo przez naszą starszą córkę. W związku z tym dużo czasu spędzaliśmy na rozmowach o domu, dzieciach, miłości i relacjach w rodzinie. Codzienne rozważanie i modlitwa w intencji naszego dziecka i dziecka duchowo adoptowanego bardzo uwrażliwiły naszą córkę, ale również nas, na potrzebę duchowego wspierania nienarodzonych dzieci. Równocześnie było to wspaniałym przygotowaniem na pojawienie się nowego członka naszej rodziny. Każdego dnia obserwowaliśmy, jak nasza sześciolatka coraz bardziej pełna jest miłości i czułości, ale też wdzięczności za to, że ona i jej mały braciszek mogą cieszyć się życiem w rodzinie. Pięknym było też odkrycie, że to nasza córka codziennie mobilizuje nas do wspólnej modlitwy i jak udział w duchowej adopcji porządkuje i organizuje nasze duchowe życie rodzinne wokół adoptowanego dziecka.
Katarzyna Pazdan, mama 4 dzieci: Kiedyś zaproponowałam moim dzieciom, aby wraz ze mną odmówiły dziesiątkę różańca w intencji nienarodzonego dziecka. Wyjaśniłam im, że niektórzy rodzice nie cieszą się, że będą mieli dzidziusia i że dzięki mojej modlitwie pokochają swoje dziecko. Moje dzieci chętnie się ze mną pomodliły, ale świadomość, że rodzice mogą nie chcieć dziecka, przeraziła je. Zaczęły mnie pytać: – Mamusiu, a ty i tatuś chcieliście nas? – Tak, chcieliśmy Was. – Nigdy nie porzuciliście żadnego dziecka? – Nigdy. – A gdybyście mieli mieć następne dziecko, to chcielibyście je? – Tak, chcielibyśmy. To była chwila w której czułam, że ja i moje dzieci stoimy po dwóch stronach przepaści. Ja – osoba dorosła, która może dziecko chcieć, albo nie chcieć, zaplanować albo wykreślić ze swych planów, która może decydować o jego życiu i śmierci i z drugiej strony dzieci, które pragną miłości, przyjęcia, bezwarunkowej akceptacji, bezpieczeństwa, a które są zupełnie bezbronne. Zrobiło mi się ogromnie żal dzieci i zrozumiałam, że właśnie Duchowa Adopcja pozwala dorosłym stanąć po stronie dzieci, przejść na ich stronę. Tamtego dnia Zosia poprosiła mnie, abym następną Duchową Adopcję podjęła razem z nią. Obiecałam jej, że 8 września – w święto Narodzenia Matki Bożej, zrobimy Maryi prezent i razem podejmiemy zobowiązanie do modlitwy.
Zosia przez całe lato dopytywała, kiedy w końcu będą urodziny Maryi i czy na pewno ich nie przegapiłam. Tymczasem ja zastanawiałam się, czy to nie będzie dla sześcioletniej Zosi zbyt duży trud, bo codzienny różaniec przez 9 miesięcy to dla niejednego dorosłego duże wyzwanie. Wtedy wpadłam na pomysł, aby na każdy dzień modlitwy napisać rozważanie, które: (1) pomoże jej zrozumieć kolejne tajemnice różańca (2) zaznajomi ją z etapami rozwoju dziecka, z radościami i problemami, jakie są udziałem mamy i rodziny spodziewających się dziecka, (3) pokaże jej, jak przeżywać prawdy różańcowe na co dzień i jak jednoczyć się z „zaadoptowanym” dzidziusiem każdego dnia poprzez dobre uczynki i konkretne postawy. Chociaż zadanie wydawało mi się trudne, bo 9 miesięcy to przecież 270 dni, uznałam że mój trud może pomóc Zosi wytrwać w postanowieniu.
Do urodzin Maryi przygotowałyśmy się solidnie. Zosia z niebieskich koralików zrobiła sobie różaniec. Zaniosłyśmy go do kościoła i ksiądz go poświęcił. Przygotowałam Zosi specjalny kalendarz na całą Duchową Adopcję z oznaczeniem daty, dnia tygodnia i kolejnej tajemnicy różańca. Potem w tym kalendarzu Zosia zaznaczała kółeczkiem każdy kolejny dzień modlitwy. Gdy zbliżał się 8 września Zosia usilnie namawiała pięcioletniego brata: „Jędrek, módl się z nami, będzie więcej dzieci.” Od pierwszego dnia Jędrek słuchał rozważań i tak go zainteresowały, że trzeciego dnia powiedział „Dobra, będę się z wami modlił, ale muszę sobie zrobić różaniec”. Zrobiliśmy różaniec dla Jędrka i dwuletniej Hani, wydrukowaliśmy kolejne kalendarze i każdego dnia wieczorem klękaliśmy, by podtrzymywać życie „naszych” dzieci i nadzieję ich rodziców.
Pod koniec naszej pierwszej Duchowej Adopcji miało miejsce ważne dla nas wydarzenie. 26 maja – w Dzień Matki, odlatywał z Warszawy do Częstochowy Ojciec Święty Benedykt XVI. Pojechałam z dziećmi na Okęcie, aby go pożegnać. Po przyjeździe na lotnisko papież swoje kroki skierował wprost do moich dzieci. Spojrzał im głęboko w oczy i serdecznie ich pobłogosławił. Zosia i Jędrek cieszyli się tak, jakby sam Jezus przyszedł do nich, by podziękować im za ich duchowe macierzyństwo. A ja bardzo mocno czułam, że w ten sposób Pan Bóg dał znać wszystkim dzieciom, że ich modlitwa za nienarodzone dzieci bardzo Mu się podoba.
Proponowano mi aborcję…
Przyśniłem się mojej mamie…
Ewa: Gdy miałam 19 lat, poznałam mojego przyszłego męża. Był ciepłym, opiekuńczym mężczyzną. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, niezależnie od sytuacji. Chciałam z nim spędzić całe życie, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Marzyliśmy o dużej rodzinie i dzieciach. Jakiś czas po ślubie czasie przyszedł na świat nasz synek. Potem córka. Wkrótce jednak dogoniły nas problemy zwykłego, ludzkiego życia, a mój – dotychczas wyrozumiały – mąż, coraz mniej rozumiał moje potrzeby. I wtedy okazało się, że spodziewam się kolejnego dziecka. Nasze marzenie o dużej rodzinie się spełniało… Jednak w ferworze codziennych, licznych zajęć nie zauważyłam nadciągającej burzy. Gdy byłam w ósmym tygodniu ciąży, mój mąż oznajmił mi, że ode mnie odchodzi. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Czułam ogromną złość. W głowie miałam dziesiątki pytań: „Jak dam sobie radę?”, „Jak wychowam sama troje dzieci?”… Chociaż nie byłam osobą bardzo wierzącą i nie kierowały mną motywy religijne, zupełnie po ludzku wiedziałam, że to dziecko urodzę. Nie miałam co do tego ŻADNYCH wątpliwości. Pytaniem było tylko, jak sobie poradzę. Ale zaraz potem pojawili się „źli doradcy”. Powtarzające się intensywne głosy wokół mnie brzmiały: „Musisz usunąć ciążę”, „W tej sytuacji sama nie dasz rady”, „Nie ma innego wyjścia”, „Po co ci ten kłopot”… Ani jedna z osób, które były przy mnie: znajomych, koleżanek i innych, nie stanęła po stronie mojego dziecka. Ich absolutna pewność, że powinnam dokonać aborcji doprowadziła mnie do myśl: „A może oni mają rację? Może powinnam usunąć ciążę?”. Jednak mój wewnętrzny głos mówił co innego. Nie dopuszczał takiego wyjścia. To moje dziecko! Wiele razy potem zastanawiałam się, skąd miałam w sobie tyle siły, by obronić moje dziecko, by sprzeciwić się całemu otaczającemu światu. Gdy wiele lat później dowiedziałam się o Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego, w jednej chwili stało się dla mnie całkowicie oczywiste, że ktoś się za mnie modlił. To było jak objawienie, a moja pewność była tak ogromna, że nikt nie mógłby jej zburzyć. Od tamtego dnia całym sercem wspieram dzieło Duchowej Adopcji.
Elżbieta: W trzecią ciążę zaszłam dwa miesiące po przeprowadzce mojej rodziny do jednaj z podwarszawskich miejscowości. Nie znałam tu jeszcze żadnych lekarzy. Kiedy zaczęłam podejrzewać, że spodziewam się dziecka, poszłam do przypadkowego ginekologa. Była to moja pierwsza, a zarazem ostatnia wizyta u tego lekarza. Kiedy potwierdził, że jestem w ciąży, dał mi do zrozumienia, że dwoje dzieci to wystarczająca liczba i to dziecko nie powinno się urodzić. Poczułam wówczas ogromne oburzenie. Powiedziałam stanowczo, że mnie obraził i zdenerwowana wyszłam z gabinetu. Nigdy więcej tam nie wróciłam. Z czasem poznałam opinię mieszkańców mojej miejscowości na temat tego lekarza. Nie była ona pochlebna. Mimo to, a może właśnie dlatego, pod jego gabinetem często stał sznur samochodów. Później lekarz ten otworzył klinikę w Warszawie. Często przechodząc obok jego domu, modliłam się za niego. Tylko tyle mogłam dla niego zrobić. Po jego śmierci jego była żona wspominała: „To był dobry człowiek, ale pił”… Zginął w wypadku. Na drzewie, w które uderzył jego samochód, przez wiele lat wisiała tabliczka ze znakiem krzyża i jego nazwiskiem. To miejsce, w którym rano zawsze ciągnie się sznur samochodów jadących do Warszawy. Jestem pewna, że wielu kierowców modliło się za jego duszę. Byłam na pogrzebie tego lekarza. To była smutna uroczystość. Zastanawiałam się, dlaczego żył tak krótko, dlaczego nie został mu dany czas na nawrócenie. Może gdyby żył dłużej, zmieniłby się… Widziałam cierpienie jego mamy, która odprowadzała go na miejsce spoczynku. Ale najbardziej z tego pogrzebu zapamiętałam inną scenę. W tym czasie mój trzeci syn i synowie dwóch moich znajomych, którym ten lekarz proponował aborcję, dorabiało u znajomego – właściciela zakładu pogrzebowego. I to właśnie tych trzech młodzieńców niosło trumnę swojego niedoszłego oprawcy.
Janina: Jest to świadectwo o mojej mamusi, która już nie żyje, ale jestem pewna, że gdyby żyła, chciałaby się nim podzielić. Moja mama Janina, odkąd pamiętam, zawsze była bardzo chora. Od młodości miała bardzo poważne problemy z sercem. Dzieciństwo moje i mojej siostry upłynęło pod znakiem nieustających wizyt mamy u lekarzy i jej pobytów w szpitalach. Mieliśmy w rodzinie lekarza ginekologa, który opiekował się moją mamą podczas ciąży z moją siostrą i ze mną. Był również przy naszych porodach. Obie urodziłyśmy się z pomocą kleszczy, żeby zmniejszyć wysiłek mamy. O trzecim dziecku, a moim braciszku, dowiedziałam się już jako osoba dorosła. Jego poród mógłby spowodować bardzo poważne zagrożenie życia mamy. Dlatego mój tata i rodzina bardzo usilnie nalegali na aborcję. Lekarze też. Mama nie miała znikąd wsparcia. Presja była tak duża, że zgodziła się na śmierć swojego dziecka. Lekarz, który tego dokonał – mój wujek – widząc stan mojej mamusi po aborcji, powiedział, że gdyby wiedział, że tak będzie, to nigdy by tego nie zrobił. Moja mama doświadczyła bardzo silnego syndromu postaborcyjnego i nigdy się z nim nie uporała. Po tym zabiegu jeszcze bardziej podupadła na zdrowiu. Spędziła długi czas w szpitalu. W małżeństwie wszystko się posypało. Ciągłe kłótnie, brak szacunku i w końcu rozstanie. Moja mama zmieniała się. Już wcześniej była osobą wierzącą, ale po tym wydarzeniu bardzo mocno przylgnęła do Boga. Zmarła w wieku 54 lat. Mam pewność, że odeszła pojednana z Bogiem, sobą i mężem. Przy Jej śmierci był mój tata i powiedział, że po prostu usnęła cicho i spokojnie. Wybaczcie, ale właśnie się rozpłakałam.
List nadesłany do Centralnego Ośrodka Duchowej Adopcji przez siostrę klauzurową: Piszę, ponieważ chciałam podzielić się pewnymi zdarzeniami, które wydaje mi się, miały związek z duchowa adopcją, a są dla mnie znakiem działania Bożego. Pierwsze dzieciątko adoptowałam w 2000 roku, gdy znalazłam przypadkiem ulotkę w kościele… Po adoptowaniu trzeciego dziecka, pomyślałam, że to chyba już wystarczy…, zdaje się, że miałam ze dwa lata przerwy, do momentu, gdy przyśniły mi się dzieci nienarodzone. Były one w postaci niemowląt, w cierpieniu i płaczu, i było ich tak wiele, jakbym miała przed sobą morze tych dzieci. Ktoś mi we śnie tłumaczył, że to były dzieci niechciane i niekochane… Obudziłam się w powodu tego płaczu, sama w jakimś lamencie serca. A że sen był bardzo żywy, więc pomyślałam, choć w sny nie wierze, że może trzeba adoptować dzieciątko, to przecież nie szkodzi. I tak uczyniłam. A ponieważ tak się jakoś przejęłam tymi dziećmi, że niektórym osobom opowiadałam co mi się przyśniło, z myślą, że może kogoś też zachęcę do adopcji. Przyjechała tez do mnie Rodzina w odwiedziny i im ten opowiedziałam. Widziałam ich przejęcie w oczach, a chwilę wcześniej mój Tata wręczył mi list, z prośbą żebym go przeczytała kiedy pojadą. Rozmawialiśmy tez o rodzinie, dzieciach i powiedziałam to co nosiłam jakoś w sercu, że bardzo bym chciała żeby nas była piątka dzieci w sumie, żeby jeszcze był ktoś jeden. Gdy rodzina pojechała, przeczytałam ten list, w którym Tata wyznał, bo miał taka wewnętrzną potrzebę, że jeszcze przed ślubem, zabili swoje pierwsze dziecko. To były pierwsze miesiące, więc wystarczyły jakieś zastrzyki. Zostali namówieni przez rodziców Taty, starszą siostrę – „bo co ludzie powiedzą i że są jeszcze za młodzi”. Mama miała 17 lat. Tata pisał, że jako rodzice do dziś bardzo tego żałują, że to była największa głupota… Potem Tata napisał jeszcze jeden list, ponieważ był pod wrażeniem tego snu, bo właśnie w tamte noce mocował się z sobą, czy mi o tym napisać. Okazało się też, że jego rodzice i ta siostra, też zamordowali swe dzieci, a ta siostra namówiła jeszcze dwie swoje synowe, jedna z nich nie może mieć w ogóle przez to dzieci. To co Tata napisał, wyznał, było ważne, ale ja nie wyczułam w liście Łaski sakramentu spowiedzi – doznania przebaczenia. I rzeczywiście, okazało się, że Tata nigdy się z tego nie spowiadał i tak przez ponad 30 lat w takim stanie przyjmował sakramenty, w tym sakrament małżeństwa. A myśmy się nie mogli w domu nadziwić, jak to jest, że on przyjmuje sakramenty, modli się, a jest tak trudnym człowiekiem, nie do życia… I wysłałam Tatę do spowiedzi z tym grzechem zatajonym. Mama od razu się wyspowiadała i później jeszcze miała 2 spowiedzi generalne. Tata się zmienia od tamtego czasu, świadomie przygotowuje się do sakramentów, modli się, dużo myśli o Bogu, uporządkowaniu przeszłości, tylko wiem, że w tym wieku – prawie 60-tka, to już trudno zmienić charakter… Tata też adoptował dwoje dzieci – w swym przejęciu – dwoje naraz, choć tłumaczyłam mu, że można tylko jedno… Sprawa ta, pozwala mi lepiej poznać Boże działanie, Jego Miłosierdzie, to jak On szuka zagubionych owieczek, jak leczy poranione… tyle lat… I jeszcze jedna sprawa. Moja starsza siostra – Iwonka, od 18- go roku życia, ciągle jeździła po lekarzach z powodu jakichś nieokreślonych zaburzeń hormonalnych, mówiono jej, że najprawdopodobniej, nigdy nie zajdzie w ciążę. Tata napisał mi, że razem z Mamą, obwiniają się o to, że może to kara Boża, wyjaśniłam, że na pewno nie… A gdy adoptowałam 6-ste dzieciątko, nagle przyszła mi myśl, że Iwonka moja siostra (ma 33 lata, kilka lat mężatką) zajdzie w ciąże, bo Bóg jest hojniejszy od człowieka. I rzeczywiście, 3 tygodnie później zatelefonowała, że zostałam ciocią. Przebieg ciąży był trudny i mogła nie donosić, ale Marysia urodziła się 7 maja b. r. Ogromna radość, pierwsza wnuczka, rodzice zostali dziadkami. Chciałam Wam o tym napisać, bo miałam takie pragnienie, by się z kimś tym podzielić, a nie bardzo mogę o tym z innymi rozmawiać – jestem zakonnicą klauzurową. Mam radość, że mam jeszcze kogoś – zawsze czułam, że brakuje mi jeszcze jednego brata, więc mam Braciszka. I choć nie mogłam Go nigdy poznać, wiem, że modli się za nas, że przebaczył rodzicom, że jest jakoś z nami obecny. Wierzę, że jest w Niebie, bo cóż on winien, a jeśli przebaczył taką krzywdę…, to czyż nie jest Święty… „ Wszystko co istnieje, jest zawarte we wnętrznościach Mego Miłosierdzia głębiej, niż dziecko w łonie (sercu) matki” – Jezus – z Dzienniczka s. Faustyny.